Parafrazując znany utwór z Kabaretu Starszych Panów można by opisać obecną rzeczywistość w Chinach w następujący sposób: w czasie koronawirusa dzieci się uczą. Nauka w Państwie Środka to naprawdę ogólnie znana rzecz, na którą rodzice przeznaczają ogromne sumy. Bez nauki nie ma szans na dobrą pracę, konkurencja jest ogromna. 17 lat temu, gdy przez Azję przetoczył się inny koronawirus, SARS, epidemia nie była żadnym wytłumaczeniem gorszego wyniku na tamtejszej maturze. Dziś z pomocą zamkniętym w domach dzieciom i młodzieży przychodzi technologia a konkretnie e-learning.
Na przełomie 2002 i 2003 roku w internecie powstawały dopiero zręby funkcjonalności, które następnie kilka lat później dały się poznać jako e-learning. Jeszcze niedawno wydawało się, że potencjał tego rodzaju usług będzie nieograniczony. Oto z domowej kanapy internauta uzyskiwał dostęp do nauczycieli z całego świata. Model nauki przez sieć nazwano MOOC (Massive Open Online Course, masowy otwarty kurs online), a rok 2012 nazwano jego złotą erą. Zakładano wówczas, że zachodni świat masowo zapisze się online na cyfrowe wykłady zachodnich uczelni. Jednak wtedy do akcji wkroczyły Chiny.
Przeciętny obywatel Chin ma za sobą jedynie 7,5 roku nauki, jednak nowe pokolenie urodzone po otwarciu się kraju na handel ze światem jest lepiej wykształcone. Chińscy millenialsi, dla których za datę graniczną przyjmuje się rok 1995, byli o wiele częściej wysyłani na studia. Dla nas porównanie 20 proc. studiujących z nowego pokolenia do wspomnianej średniej niższej blisko trzykrotnie pozostaje jedynie statystyką, ale dla Chińczyków oznaczało kolosalną zmianę stylu życia.
Przewodniczący Mao zmarł w 1976 roku, dwa lata później zatwierdzono plan reform otwarcia, a dopiero po rozpadzie ZSRR w 1991 zabrano się za uruchomienie handlu na poważną skalę. Początki były trudne, bo trzeba było przekonać do siebie świat, który pamiętał masakrę studentów walczących o demokrację na placu Tian’anmen w centrum Pekinu na początku czerwca 1989. Poprzednie pokolenie pamiętało nagonkę na inteligentów między 1966 i 1976, gdy przez kraj przetoczyło się szaleństwo Rewolucji Kulturalnej. Nauczycieli można było wówczas bezkarnie bić pasami zakończonymi ciężkimi klamrami. Ciosy w imię bezsensownych idei wymierzały dzieci i nastolatki.
Wraz z otwarciem Chin na świat trzeba było zainwestować w nowe pokolenie, żeby dać mu szansę w nowej rzeczywistości. Robiono to z radością, bo pamiętano czasy biedy i głodu. Dzieci dostawały w nowych Chinach wszystko, co tylko chciały. Dodatkowo lata ograniczeń urodzeń, tzw. polityki jednego dziecka, doprowadziły do nierównowagi między chłopcami i dziewczynkami. Państwo pozwalało na jedno dziecko, a w tamtejszych realiach tylko męski potomek gwarantował zabezpieczenie finansowe rodziców na starość. Dziewczynka jedynie generowała dla rodziny koszty, a i tak kiedyś liczono się z tym, że opuści dom i założy własną rodzinę.
Millenialsi byli zatem przeciętnie chłopcami, na których pracowały dwie pary dziadków i rodzice. Sześć osób przeznaczało pieniądze na wykształcenie. Chińska matura, nazywana gaokao, była trudna do zdania, a konkurencja uczyła się pilnie po godzinach okrągły rok. Obecnie mieszkańcy największych miast, jak Pekin czy Szanghaj, przeciętnie łożą półtora tysiąca dolarów na rok na dodatkowe zajęcia dla swoich dzieci. Jedna trzecia z nich wydaje na ten cel od siedmiu do piętnastu tysięcy, jedna czwarta ponad piętnaście tysięcy dolarów. Żeby znać skalę takich wydatków, dobra pensja w Chinach oznacza ok. 40 tys. dolarów rocznie.
Trudno by znaleźć kogoś, kto uważałby, że dziecku wystarczy jedynie nauka w szkole. Prawie każdy korzysta z zajęć pozalekcyjnych, a dzięki temu rynek tych usług wart jest 75 mld dolarów. Na dodatkowe 13 mld dolarów wycenia się segment nauki języka angielskiego, uważanego za kluczowy element do zrobienia kariery zawodowej.
E-learning w Chinach rozpoczął się na dobre właśnie na polu nauki angielskiego przez internet. Najbardziej znany serwis do tego to VIPKid, z którego obecnie korzysta 600 tys. uczniów. Hasłem przewodnim tej firmy był dostęp do „amerykańskiej edukacji w domowym zaciszu”.
W 2016 roku firmy organizujące korepetycje online rozpoczęły transformację we wspólnym kierunku. Zaczęto oferować na masową skalę naukę w dużych grupach, nazywanych dużymi klasami. Kilkaset uczniów (czasami liczba sięga kilku tysięcy) uzyskuje dostęp do głównego nauczyciela mającego status porównywalny do celebryty oraz do kilku jego pomocników zajmujących się mniejszymi częściami takiej „klasy”.
Przykładem firmy, która z powodzeniem weszła z chińskim e-learningiem na nowojorski parkiet jest Genshuixue (określana od pierwszych liter trzech sylab nazwy jako GSX). Po chińsku nazwa oznacza „od kogo powinienem się uczyć?”. Firma powstała w 2014 roku. Założył ją Chen Xiandong, który przez 15 lat zdobywał doświadczenie w New Oriental, jednym z największych imperiów edukacyjnych Chin.
Drugi gracz, który liczy się obecnie najbardziej, jest Yuanfudao, dosłownie „małpi nauczyciel”. Na rynku obecny od 2012 roku, od początku nacisk był kładziony na przygotowanie do chińskiej matury. Yuanfudao rozwijał algorytmy sztucznej inteligencji, które sprawdzały prace domowe użytkowników.
Chiński e-learning bardzo szybko przyćmił model typu MOOC. W 2018 roku w Państwie Środka wydawano dwukrotnie więcej na inwestycje w te branżę co w USA, a w 2019 pozyskano kapitał o łącznej wartości trzech miliardów dolarów nawet pomimo 60-proc. załamania się sektora inwestycji venture capital. Analitycy rynku szacują, że e-learning może w ciągu trzech najbliższych lat urosnąć dziesięciokrotnie do poziomu 53 mld dolarów. Za trzy lata już 40 proc. korepetycji może być prowadzonych w sieci.
Nauka w Chinach opłaca się nie tylko uczniom, ale i nauczycielom. Za naprawdę dobre wyniki na egzaminie gaokao wykładowca może liczyć na premię liczoną w tysiącach dolarów. Co roku do matury podchodzi ok. 10 mln młodych Chińczyków, z których jedynie 40 proc. ma szansę na dobre studia.
Obecna epidemia koronowarisa Covid-19 zmusiła ludzi do zostania w domach. Szkoły są wciąż nieczynne, ale gaokao odbędzie się już za kilka miesięcy. Wirus z pewnością nie stanie się wymówką tłumaczącą gorszy wynik, dlatego e-learning przeżywa prawdziwy wzrost zainteresowania. GSX oraz Yuanfudao udostępniły swoje kursy bezpłatnie, dzięki czemu nowych użytkowników liczy się już w miliony. Firmy są warte obecnie odpowiednio pięć oraz trzy miliardy dolarów. Wyceny z pewnością wzrosną, ponieważ GSX w ciągu zaledwie dwóch sesji na giełdzie NYSE był w stanie zyskać 10 i blisko 19 proc. dziennie. Yuanfudao z kolei w ostatnim czasie zebrał od inwestorów dziesięć razy więcej środków niż jego giełdowy rywal przed własnym debiutem.
Od redakcji: jeśli interesujesz się aktualną sytuacją w Chinach i tym jak wirus wpłynął na codzienność mieszkańców kraju, posłuchaj pierwszego odcinka podcastu naszego redaktora Rafała Tomańskiego, który zrealizował dla Gazety Wyborczej.