Szybko rozwijająca się chińska gospodarka jest łakomym kąskiem dla rozwiniętych zachodnich korporacji, które chciałyby sięgnąć do kieszeni ponad miliarda osób zamieszkujących ten region świata. Przeciętna chińska kieszeń może pozwolić sobie na coraz więcej wydatków i to właśnie z tego powodu firmy technologiczne coraz chętniej otwierają się na ten region świata. Chiński model ekonomiczny jest jednak inny od gospodarek ukształtowanych na wzór zachodnioeuropejski. Oficjele Państwa Środka, partia i rządzący, chcą mieć większy wpływ na gospodarkę, a także życie obywateli. Te obostrzenia często zmuszają firmy technologiczne do niejednoznacznych dylematów etycznych. Czy etyka we współczesnym biznesie jeszcze istnieje i czy zagrania etycznie wątpliwe można przykryć odpowiednimi działaniami PRowymi?
Jedna z najgłośniejszych afer doliny krzemowej wybuchła, gdy wyszło na jaw, że Google chciał pójść na serię ustępstw wobec Komunistycznej Partii Chin i zdecydować się na współpracę z rządem, aby zdobyć nie podbitą dotąd wyspę – stworzyć wyszukiwarkę internetową dla azjatyckiego tygrysa. Kontrowersje wybuchły na początku sierpnia, gdy przecieki dotyczącymi projektu Dragonfly opublikowane zostały przez Ryana Gallaghera we wpisie na blogu Theintercept. Autor w artykule ujawnił, że w potajemnie rozwijana była wyszukiwarka, która pozwalałaby filtrować wyniki zgodnie z linią polityczną chińskich władz. Gdy informacje te wyszły na jaw, część pracowników wyraziło swój sprzeciw rozpoczynając strajk, który to z kolei doprowadził do zwolnień i był zapałką do wywołania medialnej burzy.
Opracowywana wyszukiwarka, znana jako Dragonfly, miała na celu ukrycie wyników wyszukiwania, które autorytarny rząd Chin chce utrzymywać w tajemnicy. Na liście fraz zakazanych miały znaleźć się informacje dotyczące demokracji, wolności wypowiedzi, pokojowych protestów i prawach człowieka, wynika z dochodzenia opublikowanego w sierpniu przez Intercept. Oprócz ukrywania wyników wyszukiwania nie na rękę chińskiemu rządowi, wyszukiwarka Dragonfly miała również śledzić lokalizację użytkownika i udostępniać historię wyszukiwania przedstawicielom władz. Pozyskiwane informacje o użytkownikach miały składać się z numeru telefonu, lokalizacji i innych newralgicznych danych osobowych. Wszystko to miało być łatwo dostępne, ponieważ wyszukiwarka wymagałaby od użytkowników pobrania aplikacji i zalogowania się ich danymi.
Szczegóły dotyczące projektu, które regularnie wyciekały, potwierdzały najgorsze obawy organizacji działających na rzecz praw człowieka i społeczeństw demokratycznych. Amnesty International, Human Rights Watch, Reporterzy bez Granic, Komitet Ochrony Dziennikarzy i kilkanaście innych grup podpisało w sierpniu list, wzywając szefa Google Sundara Pichai, do anulowania projektu. „W obecnej sytuacji Google ryzykuje, że stanie się współwinny represji obywateli w kwestiach dotyczących wolności słowa i praw człowieka w Chinach” – napisali.
Te alarmujące informacje wyciekły tylko i wyłącznie na skutek działań jednego z inżynierów pracującego przy wyszukiwarce, który to podzielił się tajnymi informacjami na czacie pracowniczym. Oczywiście informacje ujrzały światło dzienne w sposób nieformalny i, jak opisują zagraniczne media, wzbudziły złość wśród zarządu najwyższego szczebla. Jak potoczyłyby się losy projektu Dragonfly, gdyby nie opór ze strony pracownika, możemy tylko snuć domysły.
Po tych wydarzeniach ponad 1400 pracowników Google podpisało list, w którym domaga się większej przejrzystości i odpowiedzialności za potencjalny wpływ projektu Dragonfly na prawa człowieka. Kontrowersje podobno skłoniły co najmniej pięciu pracowników Google do odejścia z pracy na znak protestów.
Ostatecznie pod naciskiem prasy i środowiska w zapytaniu przesłanym przez Vox, przedstawiciel Google potwierdził, że prace nad projektem zostały zawieszone. Wcześniej w tym roku Google na prośbę swoich pracowników (wyrażoną groźbami odejścia i 10 faktycznymi odejściami) porzucił projekt Maven, który realizował dla Pentagonu.
Krótkoterminowy zysk, długofalowy kataklizm
Ironiczne w całej sytuacji zdaje się fakt, że kryzysy wizerunkowe Google towarzyszą firmie, której najważniejszym mottem podczas powstawania było “don’t be evil”. Google nie jest jedyną firmą technologiczną, która boryka się z zarzutami o nieetyczne postępowanie. Wystarczy wspomnieć aferę dotyczącą wycieku danych z Facebooka, które zostało wykorzystane przez Cambride Analitica.
Zresztą coraz częściej podnoszone są zarzuty, że wielkie firmy technologiczne, rozwijane przez multimiliarderów w okolicach 30 roku życia, nie postępują wedle kodeksu przyjętych zasad etycznych. Wiele współczesnych biznesów opartych jest na handlu danymi użytkowników, często bez ich wiedzy, komu dane te są dalej przekazywane. Oczywiście, większość z nas wyraziła zgodę na przesyłanie tych danych dalej, jednak w rzeczywistości został stworzony ekosystem obrotu danymi, metadanymi i innymi newralgicznymi informacjami o nas samych, z czego 90% użytkowników sieci nie zdaje sobie sprawy.
Większość z nas nie miałoby problemu w stwierdzeniu, że podejście Google’a do interesów z chińczykami budzi wiele moralnie sprzecznych uczuć. Zatem dlaczego firma zdecydowała się na współpracę? Prawdopodobnie wszystko kręci się wokół zysku i chęci krótkoterminowego zadowolenia akcjonariuszy. Więcej światła na tę kwestię może rzucić wywiad, który swego czasu udzieliła doktor ekonomii Hanna Szymborska dla portalu Next Gazety Wyborczej. Większość technologicznych firm notowanych na giełdach, zdaje się realizować politykę krótkoterminowego zadowolenia akcjonariuszy. Funkcjonując w rzeczywistości, w której zysk stał się nadrzędnym celem, ciężko odpowiadać na ważne pytania etyczne czy dokonywać mniej opłacalnych, z punktu widzenia zysku, wyborów moralnych.
Jeśli przeformułowanie produktu wymaga, aby był bardziej uzależniający lub mniej zdrowy, co jednocześnie doprowadzi do zwiększenia sprzedaży, takie zachowanie jest nie tylko dozwolone, ale wręcz oczekiwane. Jeśli zamknięcie fabryki i zlecenie pracy do kraju o niskich płacach może sprawić, że firma będzie jeszcze lepiej prosperować, jest to droga właściwa z punktu widzenia zarządu firmy. Z takimi zarzutami od lat zmaga się Apple, której pracownicy w chinach pracują w skrajnych warunkach, co potrafiło prowadzić do samobójstw. Kierownictwo giełdowych firm musi zaspokoić oczekiwania akcjonariuszy, kwestie takie jak ochrona środowiska, sprawiedliwość rasowa, stabilność wspólnoty lub zwykła przyzwoitość muszą zejść na dalszy plan, jeżeli odbiją się na sprzedaży urządzeń lub aplikacji.
Tworząc mapę wątpliwych etycznie postępowań nie można również zapomnieć o charyzmatycznym liderze Tesli i Space X – Elonie Musku. Musk znany jest ze swoich różnych PRowych zagrywek, które stosuje głównie na Twitterze. Pośród wielu wypowiedzi, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości, apogeum stanowił Tweet z końca tego roku, w którym stwierdził, że w momencie osiągnięcia ceny 420 $ za akcję Tesli dokona skupu akcji własnych przez przedsiębiorstwo. Tweet, który nosi jawne znamiona manipulacji giełdowej kosztował Elona Muska 20 milionów dolarów. W grudniu ukarany został przez SEC za wypowiedź, która jawnie wpływała na notowania.
Korporacyjne komórki do spraw etyki
Coraz częściej wysuwany jest postulat o potrzebie utworzenie specjalnych komórek korporacyjnych odpowiedzialnych za wypracowanie polityki dotyczącej postępowania wobec ważnych dylematów etycznych, na które wielkie korporacje technologiczne muszą odpowiadać każdego dnia. Dużo miejsca w amerykańskiej prasie poświęca się obecnie finansowaniu doliny krzemowej z pieniędzy Saudyjczyków. Temat nabiera rozgłosu po skandalu dyplomatycznym, zabójstwie dziennikarza znanego z krytyki rodziny królewskiej Arabii Saudyjskiej, znalezionego w konsulacie saudyjskim w Stambule. W zeszłym tygodniu senat USA uznał, że zabójstwo było zainicjowane przez króla Muhammada ibn Salmana.
Dolina Krzemowa pływa w pieniądzach z publicznego funduszu inwestycyjnego Królestwa Saudyjskiego. Saudyjskie fundusze zainwestowały setki milionów dolarów w takie start-upy jak Magic Leap i Tesla. Dodatkowo posiadają własny fundusz inwestycyjny VisionBank dysponujący 45 miliardami dolarów. Na liście podmiotów od niego zależnych można znaleźć – 4,4 miliarda dolarów zainwestowanych w WeWork, 250 milionów w Slacka i 300 milionów w aplikację do wyprowadzania psów Wag. Nie można przy tym zapominać o 14 miliardach dolarów wsadzonych w Ubera, albo poprzez bezpośrednie inwestycje z Funduszu Inwestycji Publicznych, albo poprzez finansowanie VisionBanku.
Wielkie korporacje zdają się funkcjonować w międzynarodowym ekosystemie zależności, którego kluczem do zrozumienia zdaje się obserwacja przepływów pieniężnych. Firmy technologiczne coraz częściej funkcjonują w oderwaniu od lokalnych uwarunkowań, co również może wpływać na poczucie bezkarności i prowadzenie biznesu w sposób „społecznie nieodpowiedzialny”.
Quo vadis Dolino Krzemowa?
Poziom nadużyć zdaje się w ostatnim czasie eskalować. Coraz bardziej zdenerwowana publiczność domaga się jawnej i etycznej polityki od firm technologicznych. Coraz śmielsze dyskusje można zauważyć na wydarzeniach technologicznych, na których debaty dotyczące etyki, zdają się być w centralnym punkcie zainteresowanie publiczności i organizatorów. Ważnym elementem w przywoływaniu do porządku mogą okazać się politycy. Przykładem pozytywnej zmiany może być dyrektywa RODO, która krótkoterminowo być może napsuła krwi przedsiębiorstwom, w długiej perspektywie jednak może okazać się kluczowa w regulacji prawnego dzikiego zachodu panującego w technologicznym świecie. Rok 2019 może być w kwestiach rozwiązań etycznych w biznesie rokiem bardzo ciekawym, warto mieć oczy na tę kwestię szeroko otwartą i lobbować za zmianami, które w dłuższej perspektywie przysłużą się budowaniu krajobrazu znacznie bardziej przychylnego społeczeństwom demokratycznym i wolności słowa.